-
Opublikowano: 17 luty 2020
-
Odsłony: 2433
(Artykuł przeczytasz w 2 - 3 minut)
Na początku chciałabym prosić, aby ta publikacja nie była interpretowana jako” typowa zapchajdziura”. Lubię czytać i prowadzić konwersacje dotyczące przeczytanych książek. Sądzę, że mistrza pióra literatury grozy Stephena Kinga nikomu nie muszę prezentować.
Ten artysta słowa na stałe zapisał się w historii literatury. Nie pokuszę się o wybór jego najlepszej książki, ponieważ jeszcze nie wszystkie przeczytałam, ale z całą pewnością mogę wyróżnić: „Carrie”, „Lśnienie”, „Miasteczko Salem”, „Misery” lub „Mroczna połowa”. Uwielbiam Kinga, ponieważ jest niekwestionowanym królem literackiego horroru. Słysząc to nazwisko nasuwają mi się skojarzenia: groza, atmosfera strachu, makabryzm, a mnie to intryguje….Chciałabym zachęcić pasjonatów tego rodzaju literatury do przeczytania jednej z wielu książek grozy tego autora. Arcydzieła zostały zekranizowane, przeniesione na wielki ekran. Zdominował nie tylko kino, ale również telewizję i to dzięki wielu adaptacjom dzieł.
Z przeczytanego dorobku Kinga dla mnie utwór literacki „Zielona mila” plasuje się na podium – choć nie należy do klasycznych horrorów. Twórca literatury grozy dzięki publikacji tej powieści i „Skazani na Shawshank” udowodnił, że nie pozwoli się zaszufladkować i potrafi stworzyć książki diametralnie odbiegające od konwencji gatunku.
Zielona mila to powieść, której akcja rozgrywa się w 1932 roku. Jedna z głównych postaci literackiej przedstawia własną historię. Opowiada o aktualnych wydarzeniach oraz przywołuje w pamięci zdarzenia, które miały miejsce kilkadziesiąt lat wcześniej. W przeszłości pracował w więzieniu i sprawował funkcję kierownika. Do jego obowiązków należało między innymi doprowadzenie skazańca do celi śmierci. Długi korytarz prowadzący do tej celi wyłożony był zielonym linoleum. I stąd wywodzi się nazwa „zielona mila”. Na tym bloku, wielu zbrodniarzy za popełnione morderstwa, gwałty i inne ekscesy na „Starej Iskrówce” czyli krześle elektrycznym kończyli swoje życie.
Pewnego dnia został osadzony na tym bloku monstrualny czarnoskóry John Coffey, który został pozbawiony wolności za dopuszczenie się gwałtu i morderstwa dwóch dziewczynek. Mężczyzna obdarzony był darem dokonywania cudów uzdrowienia. Brzmi jak paradoks – prawda?
W tej powieści ukazane są historie, które miały miejsce na tym bloku więziennym, ale również opisane są wykreowane przez autora postaci i ich zachowania, którzy oczekują na śmierć. Jedni z wewnętrznym spokojem, równowagą psychiczną czekają na ten newralgiczny dla nich moment, natomiast inni podchodzą do tego w sposób cyniczny.
Powieść skłania do refleksji, gdyż wzbudza wiele kontrowersji wobec kary śmierci i rasizmu, dyskryminacji rasowej.
Czytając tą książkę wciąż nasuwa się nurtujące pytanie, które również absorbowało bohatera Paula Edgecombe: czy kara śmierci jest adekwatnym wyrokiem? Nie istniały niepodważalne dowody, wskazujące na to, że John Coffey zamordował te dziewczynki, a wręcz były pewne fakty, które mogłyby podważyć, zakwestionować jego winę. Niestety wyrok już zapadł i niewinny człowiek stracił życie. Kierownik ze sceptycyzmem podchodził do jego winy. Gdyby nie czarny kolor skóry oskarżonego istniałaby opcja interwencji Paula i ponowne rozpoznanie sprawy, a dzięki temu zapobieżenie śmierci na krześle elektrycznym wielkiego murzyna o wielkim sercu. Pomimo, że został niesłusznie skazany, orzeczenie sądowe musiało zostać wykonane.
Swoje wspomnienia Paul Edgecombe przebywając w domu starców stara się przelać na papier. Będąc pod presją wyrzutów sumienia, skrupułów dokonuje obiektywnego, rzetelnego rachunku sumienia. Wciąż deliberuje, rozważa czy jego postępowanie było słuszne i czy nie zostanie przez Boga potępiony.
Zapraszam do przeczytania – naprawdę warto.
Foto: Pixabay
Dobry artykuł!0
Nie lubię0