Reklama

Sprawdź jakość powietrza

smog

Pogoda dla Głuchołaz

Złap myszką i przesuwaj by zobaczyć inne dni.
(Artykuł przeczytasz w 4 - 7 minut)

qr code mobilnemini androidGlucholazyonline.com.pl w Twoim smartfonie!

Masz dla nas temat? Wyślij foto i opis poprzez aplikację mobilną. To najszybszy sposób na dotarcie do czytelników.

Najnowsze wiadomości i informacje o mieście w jednej aplikacji!

Aplikację na smartfony z systemem Android pobierzesz tutaj.




Przeczytano 0%

11953273 1012684832104697 3432327369145287982 nDzieciństwo dużymi krokami podąża w świat wiedzy, nadszedł czas pójścia do szkoły. Mama zapisała mnie do Szkoły Podstawowej nr.2. Do tej samej klasy trafił syn naszych lokatorów, Zbyszek. 



Lokatorzy ci mieli mieszkać u nas tylko parę miesięcy, może rok, a przeciągnęło się prawie 7 lat. Mama założyła sprawę sądową o eksmisje lokatorów, a oni w dalszym ciągu nie mieli zamiaru się wyprowadzić. Jest mroźna zima, u rodzinki lokatorów rodzi się drugi syn. My tez rośniemy jest coraz mniej miejsca dla nas, mieszkanie na pietrze rozwiązało by problem. Mama podejmuje ostrą decyzje.

- Kaziu chodź ze mną na górę! -mówi mama do mojego brata. Energicznym ruchem zapukała w drzwi,
- Kto tam? - słyszy
- To Ja, proszę otworzyć drzwi! 
Po chwili wahania drzwi lekko się uchylają. 
Mama wkłada energicznym ruchem nogę miedzy drzwi i mówi:
- To już nie przelewki, nadszedł czas na waszą wyprowadzkę, oto jest nakaz sądowy dla was na wyprowadzenie się z mojego domu!
- Kaziu! Ściągamy drzwi! Jak powiedziała tak i uczyniła.
Tata przychodzi z pracy i dowiaduje się o zaistniałym zdarzeniu.
- Gieniu! - mówi w zakłopotaniu - tam jest małe dziecko, co ty robisz?
- Może to wpłynie na wyprowadzenie się ich z naszego domu! -  mówi Mama.
Minęły może trzy dni. Rodzina zamieszkująca u góry wyprowadza się, otrzymali od Urzędu Miasta mieszkanie zastępcze w centrum miasta. 
Dom nasz już był tylko dla nas. Na górze mama zrobiła sypialnie.

Jest rok 1964, klasa pierwsza. Uczyłam się dobrze, pamiętam jak któregoś razu książkę ćwiczeń wypełniłam z dwustronnym wyprzedzeniem, nasza  wychowawczyni, Pani Chwastyk bardzo nerwowo zareagowała na ten fakt i książką zdzieliła mnie po głowie. Ogólnie była to dość nerwowa Pani, biła nas kijem po łapach demonstracyjnie na środku klasy za choćby małe przewinienie. By ręka ją nie bolała to kij owijała sobie w ręcznik w miejscu gdzie go trzymała. 
W domu opowiedziałam o tym mamie, która bardzo się tym oburzyła. Mama nasza to osoba bardzo zdecydowana, odważna, nade wszystko kochająca nas bardzo mocno! 
- Jak ona mogła cię uderzyć! -  mówi mama -natychmiast się z nią rozprawie!
- Wiesz Danusiu, gdzie mieszka twoja nauczycielka? - pyta mama.
- Tak, wiem, w Zdroju naprzeciwko Amorka. 
Natychmiast poszłyśmy do domu wychowawczyni. 
Pewnie, bez najmniejszego zawahania zapukała mama moja w drzwi nauczycielki. Drzwi otworzyła Pani Chwastyk, zawsze można ją było zobaczyć w satynowym, czarnym fartuchu, w domu również.
- Słucham! - mówi Pani nauczycielka.
- Jakim prawem Pani uderzyła moją córkę po głowie! - zapytała groźnym głosem mama.
Na to zareagowała nauczycielka ruchem chcącym zamknąć drzwi przed nami. Mama równie szybkim ruchem włożyła nogę miedzy drzwi i rozpoczęła się awantura i głośna wymiana zdań. Końcowe zdanie należało do mamy: -Oświadczam Pani, iż jutro spotkamy się u dyrektora Szkoły, tak tej sprawy nie pozostawię! - mówi mama.

Z małym niepokojem siedzę na lekcji, wiedząc, że mama jest w szkole i rozmawia z dyrektorem. Do klasy wchodzi sekretarka i prosi Panią Chwastyk do gabinetu dyrektora. 
Po niedługim czasie wzywają mnie do gabinetu na konfrontacje. Zobaczyłam zapłakaną nauczycielkę, opowiedziałam jak było. Sprawa zakończyła się wielkimi przeprosinami. Do szkoły chodziłam z dwiema koleżankami z mojej ulicy: z Basią Janata i z Krysią-dla nas Dzidką, Kaleta, byłyśmy nierozłącznymi koleżankami do ukończenia szkoły podstawowej.

 
W drugiej klasie przystąpiłam do Komunii Świętej, miałam białą, piękną, długą sukienkę. Przyjechała na nią ciocia Mania, siostra mamy z Wrocławia, zaplotła moje piękne, długie włosy na papiloty, moja chrzestna ciocia Adela nie mogła przyjechać, ponieważ była w Wiedniu, wyjechali z mężem na Polską Placówkę Dyplomatyczną. 
Po śmierci generała Zawadzkiego wujek otrzymał prace właśnie w Austrii w Wiedniu.
Dostałam od chrzestnego zegarek w prezencie, byłam bardzo zadowolona, a od sąsiadów Kosińskich bombonierkę z czekoladkami to był miły, radosny dzień. 
Mama co jakiś czas podejmowała prace, właśnie pracowała w wytworni wina. Praca na akord w mokrym, zimnym pomieszczeniu, podkładała butelki w automat napełniający je winem, czasami automat się zacinał, zapowietrzał więc mama musiała ustami pociągnąć z rurki wino, aby mu nadać nieustanny ciąg. Nieuchronnym było nie napić się choćby trochę wina przy takiej czynności, co powodowało, że po ośmiu godzinach pracy mama była troszeczkę wstawiona. 
Mamy spryt i tutaj nie umknął uwadze, przechodzący kierownik na widok pracy mamy mówił 
- Pani ręce nie zastąpił by żaden automat!
Z pracy tej mama szybko zrezygnowała, nie była to praca dla niej, nawet dobrze bo jeszcze by nam się rozpiła. Co jakiś czas przychodziła chęć mamie na podjęcie pracy, aby tylko oderwać się choćby na krótki czas od codziennych czynności w domu i pobyć z ludźmi. Prace podejmowała na krótkie, 1- 2 miesięczne okresy. Nie ominęła nawet zakładu produkcji Krówek. Dobrych, słynnych cukierków i tam wykazała się sprytem, szybkością i zręcznością.
Pracowała przy cięciu nożem masy cukierniczej w równe, jednakowe kostki, które podawała koleżankom pracującym obok niej, one pakowały je w dwa papierki, cukierek po cukierku, paczka za paczką, praca na akord.

Miałam 9 lat. W wakacje pojechałam z taty zakładu Fabryki Mebli na jedyną w życiu kolonie do Żywca. Pierwszy raz byłam poza domem, bez rodziców to i tez bardzo za nimi tęskniłam. 
Zamieszkaliśmy w zamku, przed wejściem pielęgniarki sprawdzały wszystkim nam głowy, część naszych kolegów i koleżanek musiała pozostać na boku, chodzili oni później z zawiniętymi ręcznikami na głowie. Pokój dostałam na pierwszym piętrze, moje łóżko było drugie od okna, dobrze go zapamiętałam bo przespałam na nim trzy tygodnie - na łóżku z zerwanymi z prawej strony sprężynami, materac spadał na podłogę w każdą noc, a ja nic nikomu nie mówiłam bo bałam się, że powiedzą, że to ja popsułam łóżko i każą rodzicom zapłacić za zepsucie łóżka.
Codziennie tak ścieliłam łóżko, aby nikt tego nie zauważył, jeszcze po powrocie z koloni bałam się. 
Była też i dobra strona tego wyjazdu, nauczyłam się pływać na przepływającej tam rzece Soła, początkowo pływałam rękoma po dnie, po niedługim czasie pozwoliłam się unieść płynącemu nurtowi.

Jak już nadmieniałam wcześniej, mieszkamy w małym miasteczku, ale warunki gospodarcze sprzyjały do hodowli zwierząt. 

Pracy przy zwierzętach było dużo. W zagrodzie zawsze była krówka, cielaczek i parka świnek. Strych w białym domku każdego roku był wypchany sianem po sufit. Jesienne popołudnia były pracowite, za domem gdzie spojrzałam tam było nasze pole, aż pod las. Z nieopodal rosnącego, dużego lasu trzeba było przynieść w workach suche liście na podściółkę dla zwierząt, bo tym sposobem zaoszczędzało się słomę na zimę. Chodziłam zawsze z mamą po te liście, a z nami chodził brat Kazik, który już od młodych lat pracował za choćby małe wynagrodzenie.
- Kaziu! - mówi mama - Dam ci złotówkę od wypchanego liśćmi worka.
W lesie trzeba było zgrabić najlepiej do jakiegoś dużego dołu dużo, dużo liści, a następnie nogami w rozkroku przytrzymując worek, rękoma nagarniać liście, następnie mocno ubijać je nogami, aby weszło ich jak najwięcej. Pierwsze worki braciszka mojego były dość dobrze wypchane liśćmi, ale braciszek mądra głowa, o mały włos kursował by wręcz z pustymi workami, aby zaliczyć kurs. Mama nie dała się wywieść w pole, szybko zmniejszyła stawkę wynagrodzenia za przyniesiony worek liści.
Dla mamy praca w polu, praca przy zwierzętach i obiad zawsze ugotowany na czas 14:20, bo tata wracał zawsze o tej porze z pracy z Fabryki Mebli i obiad musiał być gotowy na czas - to był duży wysiłek i trzeba było mieć dużo siły by temu sprostać.
Tata po obiedzie lubił położyć się na pól godziny by odpocząć, następnie szedł do prac polowych i przy obejściu. Często chodził aż pod górę Chrobrego by przynieść dla świnki pokrzywy. Tak codziennie, latami -praca, dom, praca.
W sąsiedztwie tak było prawie w każdym domu. Ulica nasza Kraszewskiego aż po Kolonie Jagiellońską, prawie każdy miał duży kawałek pola, krówkę, świnkę, kury.
Dzięki temu, że mieliśmy takie dogodne warunki by móc trzymać krowę jadłam chleb z cukrem jak każdy z tym że nie polany wodą, a polany pyszną, gęstą, kwaśną śmietaną.

Dana Laszewicz

11880392_1012660978773749_1498226203334990594_n11880512_1012661875440326_1465071622730637821_n11887970_1012662032106977_6040456861684310305_n11900060_1012661748773672_93545643987119461_n11903897_1012661132107067_308393353403145358_n11953273_1012684832104697_3432327369145287982_n

 

Udostępnij i polub nas!

Polub w FacebookPolub w Google PlusPolub w TwitterPolub w LinkedIn


0 Nie lubię0

Dodaj komentarz

Kod antyspamowy

Komentarze

  DO GÓRY


Nekrologi. Ślij (bezpłatne) poprzez formularz w zakładce Redakcja.

Co, gdzie, kiedy? Bieżące imprezy i zaproszenia. Organizujesz imprezę? Ślij plakat do nas.

Przeczytaj także: